ZAMASKOWANA ŚRODA | MISSHA PURE SOURCE TEA TREE SHEET MASK
Od tej pory, środy na blogu mianuję "Zamaskowanymi środami"! :) Co tydzień, będę dzieliła się z Wami kolejnym, nowym produktem, który zagościł w tym czasie na mojej twarzy. Myślę, że jeśli czytaliście "Sekrety urody Koreanek" to z chęcią będziecie chłonąć krótki, cotygodniowy wpis o jednym z kluczowych elementów pielęgnacji ich skóry, jakim jest maska w płachcie. Rodzajów jest mnóstwo, a ja z chęcią i zaciekawieniem przetestuję jak największą ich ilość :) W tym miesiącu zobaczycie maski, o których pisałam w ulubieńcach pielęgnacyjnych roku, a następnie te z serii "I Am Real" od Tony Moly. Mam nadzieję, że taka mini-seria przypadnie Wam do gustu.
Myślałam, której wersji Pure Source dzisiaj użyć, a jako że na moim czole pojawiło się kilka niedoskonałości w początkowym stadium, uznałam, że wersja z olejkiem herbacianym będzie najlepszym wyborem. Oczyściłam twarz żelem Cleanance od Avene, użyłam żurawinowego peelingu enzymatycznego Apis (tak nawiasem, świetny peeling za ok. 10 zł!, a następnie przetarłam twarz wodą z Kewry. Na tak przygotowaną skórę nałożyłam maskę i trzymałam ją przez 20 minut. Resztę esencji zużyłam na szyję i dekolt.
Maseczka ma za zadanie koić i oczyszczać problematyczną skórę. Moja już do kłopotliwych nie należy, ale ze względu na wymienionych wcześniej podskórnych wrogów, to właśnie wersja Tea Tree kolejny raz pomaga mi w potrzebie :) Produkt zawiera ekstrakt z drzewa herbacianego, który ma działanie antybakteryjne, a także łagodzi podrażnienia. Jeśli Wasza cera jest trądzikowa lub ma skłonność do niedoskonałości, na pewno bardzo dobrze znany Wam jest olejek z drzewa herbacianego i jego dobrotliwe działanie dla problematycznej skóry.
Jednak przechodząc już do działania samego produktu - już chwilę po nałożeniu daje uczucie przyjemnego schłodzenia - słynny cooling effect - jakby faktycznie maska odkażała moją skórę. Po zdjęciu, cera jest odświeżona, ukojona, pory zwężone, drobne niedoskonałości uspokojone i przygaszone, a następnego dnia rano zniwelowane właściwie do zera! Jak po większości masek w płachcie, skóra jest całkiem dobrze nawilżona - warto zaznaczyć, że te maski z Missha są hojniej nasączone esencją niż inne, z którymi miałam styczność.
Obecnie Missha zmieniła opakowanie maski i wygląda ona tak, jak na zdjęciu powyżej. Możecie ją dostać na przykład w Drogerii Pigment w cenie 7,99 zł, czyli dość tanio porównując do cen maseczek konkurencji :)
Skusicie się? :) Jakie maski w płachcie warte przetestowania miałyście?
Skusicie się? :) Jakie maski w płachcie warte przetestowania miałyście?
nigdy nie slyszalam o tej firmie. obecnie w plachcie uzywam masek z sephory i sa calkiem niezle :)
OdpowiedzUsuńGenialny pomysł na posty i bloga! ❤️
OdpowiedzUsuńJa zamówiłam sobie właśnie BB Missha :)
OdpowiedzUsuńMasz przepiękne zdjęcia! Z chęcią dołączam do obserwatorów :)
Dziękuję! Krem BB z Missha jest na mojej wishliście :)
Usuńnigdy nie miałam maseczki w płacie, ale olejek z drzewka herbacianego uwielbiam
OdpowiedzUsuńWygląda świetnie :)
OdpowiedzUsuńNigdy nie stosowałam maseczek w płachcie, ale ta bardzo mnie zainteresowała :)
OdpowiedzUsuńObserwuję!
http://beatypunktwidzenia.blogspot.com/